No więc tak. Przywieźliśmy tym razem trochę srebrnych kolczyków, głównie bez kamieni, choć są małe wyjątki, kilka wisiorków, amuletów, Rączki Fatimy, parę sznurów kamieni, beduińskie małe ozdóbki (dwie są w tym naszyjniku) i - poza biżuteryjnie - kilimy. Wszystko piękne, jak zwykle :)
ALE jest parę takich skarbów, które po prostu mnie rozpalają. Co ja poradzę, że mam słabość do pogniecionych, poobijanych staroci??? Widzę i wiem - muszę TO mieć!!!!
Tak było w przypadku tego wisiorka. Tak naprawdę nie jest to wisiorek, tylko część jakiejś ozdoby. Beduińska, dokładnie nubijska rzecz. Na jednym z kółeczek na dole coś wisiało - jakieś skrawki ręcznie plecionego łańcuszka. Z wahaniem to ucięłam, bo jednak są granice i nie każdy lubi nosić jakieś zwisające śmietki ;)
Potem kupiłam ten koral. Tylko jeden, jedyny sznurek. Rany, ten kolor!!!! Cudo po prostu. Wszystko prosi się o minimalizm. Uwielbiam etniczny minimalizm, niemal tak samo, jak orientalny przepych :)
Będąc szczerze nieskromną powiem, że mnie zapiera dech. Naszyjnik nie jest wielki. Ale ma to coś...
Cena - zaporowa! Choć jak się dobrze zastanowić, to wcale nie... Czasem kupując takie rzeczy dla siebie mam przelicznik - ile par butów za to kupię. A że lubię nienajtańsze, a potem noszę jeden sezon, to wychodzi na to, że lepiej zainwestować w ponadczasową rzecz. To nasz najdroższy naszyjnik. Ale kto wie, może będą droższe, bo innych starych poobijańców jeszcze kilka mamy (ale nie takich, to wyjątkowy wzór)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz