kiedyś bardzo, bardzo dawno temu zapowiedziałam nowy mini-cykl na blogu - etniczna toaletka. Na jednorazowym poście się skończyło i teraz chętnie nadrobię braki. Poza oczywiście biżuterią, z podróży przywożę najchętniej różne szmaty (w postaci dziwnych ciuchów albo po prostu tkanin), przyprawy i inne wynalazki kulinarne, oraz właśnie egzotyczne kosmetyki. Takie jak marokańska glinka ghassoul (zwana też rhassoul). Ale nie ta pięknie zapakowana i dodatkowo naszpikowana zapachami, bajerami i inną chemią, tylko taka surowa, najzwyklejsza na świecie, kupiona w jakimś zwykłym markecie. Kładzie się toto, rozmoczone, na przykład na twarz, czeka trochę, po czym zmywa i... oczywiście powala się idealną cerą ;) i nie trzeba tej cery tak zasłaniać, jak pani na opakowaniu. Zwłaszcza, że na oczy nie działa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz