piątek, 10 września 2010

Autostopem przez Jordanię

Jordania nie jest długa; zachodnia granica ciągnie się jakieś 300 km z kawałkiem. Tę odległość można pokonać komfortowo i szybko autobusem drogą przez pustynię – Desert Highway – drogą płaską i dość nudną. Można też przejechać starożytną drogą królewską – Kings Hwy, która jest bardzo kręta, miejscami bardzo stroma, wiedzie przez wiochy, malownicze doliny, góry, rezerwaty przyrody... I jest piękna.
Koniecznie chcieliśmy nią pojechać, żeby zobaczyć np. Wadi Mujib, niesamowity kanion, którego wylot sięga Morza Martwego...
Zaczęliśmy w Aqabie nad Morzem Czerwonym. Nie było łatwo się wydostać z miasta, w końcu pojechaliśmy busem za Petrę (którą zwiedziliśmy już wcześniej) i znaleźliśmy się... pośrodku niczego (nie licząc upału). Czyli mniej więcej na początku Kings Hwy.
Samochody były zjawiskiem rzadkim. W końcu zatrzymała się... policyjna suka.

Z bardzo młodym panem policjantem, z którym rozmawialiśmy w dziwnym języku, którego żadne z nas nie rozumiało, dojechaliśmy do pierwszego miasteczka (nie wypadało robić zdjęć wnętrza służbowego auta, sami rozumiecie, jednak robiło wrażenie. Niedomykająca się metalowa szafka, obdarte siedzenia, jak to w suce).

W miasteczku budziliśmy duże zainteresowanie, zdziwienie, a nawet oburzenie, kiedy usiłowaliśmy wytłumaczyć narzucającym się taksówkarzom, że, owszem, chcemy jechać, ale nie mamy pieniędzy. „Jak to – bez pieniędzy? Ale benzyna i w ogóle...” krzyczeli. Nic nie było w stanie ich przekonać do istnienia zjawiska „autostop”. Inni pomocni mieszkańcy zaprowadzili nas nawet na dworzec tłumacząc, że na pewno będzie jakiś autobus. Ale my nie chcieliśmy autobusu... W końcu zatrzymał się pan nauczyciel.
Podwiózł nas tylko kawałeczek, zahaczając o swój dom i zabierając dziecko, które trzymał, kierując, na kolanach i które cały czas czule całował. Nie wiem, czy patrzył na drogę, ale dojechaliśmy szczęśliwie do kolejnego... niczego. I tu spotkaliśmy Profesora. Profesor nauczał języka arabskiego. Jechał do Karak, gdzie mieszkał. Po drodze okazało się, że jest lokalnym patriotą, który wie wszystko na temat okolicy i który kocha to miejsce – postanowił pokazać nam Karak i zamek.
Karak jest pięknie położonym miasteczkiem, którego stara część wraz z ruinami zamku znajduje się cała w obrębie starych murów obronnych. Do środka jest tylko jeden wjazd i jeden wyjazd. Po zwiedzeniu ruin Profesor siłą zaciągnął nas do sklepu z pamiątkami i kazał coś sobie wybrać. Ponieważ było nam strasznie niezręcznie (oraz poziom kiczu przekraczał nasze zdolności percepcji) sam wybrał dla nas gustowną mapę Jordanii z dziwnego tworzywa do powieszenia na ścianie, oraz magnesik z królem i królową.
W rewanżu zaprosiliśmy go na kawę. Następnie postanowił wywieźć nas za miasto. Byliśmy na progu Wadi Mujib. Po drodze nic nie jeździło. „Przecież was tu nie zostawię, tu nic nie jeździ” – stwierdził Profesor coraz bardziej zirytowany, jak można było wpaść na tak idiotyczny pomysł jak jazda autostopem drogą, którą nikt nie jeździ. Na stromiznach Wadi Mujib skarżył się, że hamulce już skrzypią...
Wreszcie w jakiejś wiosce, po nadłożeniu ponad 100 km, Profesor nas wysadził. Stąd zabrał nas młody Jordańczyk wypasioną, sportową bryką, z której po 30 sekundach wsadził nas do zatrzymanego po drodze busa. Trudno, zapłaciliśmy jakieś grosze i po zachodzie słońca byliśmy u celu – w Madabie.
Podróż przez cały kraj drogą, którą „nikt nie jeździ”, zajęła nam - ze zwiedzaniem i postojami - jeden dzień. Spróbujcie tego w Polsce! (próbowaliśmy, przejechanie 50 km potrafi trwać 5 godzin...).
Polacy! Zabierajcie autostopowiczów!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz